MaNoCBR vel Nosiu pisze:To może od początku. Motocyklista to stan umysłu a nie posiadania... więc jesteś motocyklistą na skuterze, a gość (lanser) w adidasach na R1 nim nigdy nie będzie...
A teraz do Twojej/naszej pasji, marzeń... Z Twojego opisu wynika mi, że jestem sporo starszy od Ciebie ale początki były podobne... tylko Ty masz łatwiej bo już masz czym jeździć... Miałem naście lat (połowa lat`90) marzyłem o Simsonie (koniecznie 4 biegowe 51 na dużych kołach- namiastka MZ bo ścigacze to niedoścignione marzenie). Pewnego dnia pada obietnica... zdasz egzamin do LO dostaniesz Simsona... warunek spełniłem... chwilowe zawirowanie finansowe w firmach rodziców i zakup musiał być odłożony o kilka m-cy (akurat wakacyjnych miesięcy...) zleciały wakacje przyszła jesień zacząłem szukać wymarzonego motoroweru i na 16naste urodziny (wiosną) będzie.... hura!! Przychodzi grudzień, Mikołajki 6 grudnia 1997 r., sobota (trwa I klasa LO), starszy 19 letni kolega dostaje od ojca Yamahę 750ccm. Pierwsza jazda... Radek już nie wrócił do domu... ;( rozpacz, łzy, stałem na pogrzebie widziałem zapłakanych rodziców i siostrę Radka (moją rówieśniczkę). Za chwilę padły słowa taty... "kupię Ci samochód ale do motocykla nigdy nie dołożę nawet złotówki..." I tak się stało... a ja nadal marzyłem o motocyklu choć nabrałem do tej zabawy wielkiego respektu. Jeździłem na wyścigi do Poznania, pokazy stuntu i pomyślałem sobie... będę kiedyś miał ścigacza i będę robił takie akrobacje ale będę robił to z głową... i tak mijały lata na marzeniach... skończyła się szkoła zaczęły studia (tam szły wszystkie pieniądze) a motocykle nadal były zawsze obok... były największym marzeniem... W końcu przyszedł rok 2007 (za miesiąc moje 25 urodziny) udało się... pierwszy pojazd dwukołowy SUZUKI RF600R (fabrycznie 98KM) a ten egzemplarz po delikatnym tuningu ok 105KM, piekielna maszyna dla żółtodzioba... pierwsze 3 dni stał w garażu a ja bałem się na niego wsiąść. Potem poszło już z górki zaczęły się jazdy pierwszy raz osiągnięte 100km/h i ta adrenalina potem 150km/h ale z wielkim respektem (bo motocykl to broń)... i nagle pierwsza gleba, niemal postojowa, nic się nie stało ale dało do myślenia... "już wiem jak to jest się wysypać..." zaraz potem ginie mój kolega (Sławek miał dopiero 21lat <b>
www.youtube.com/watch?v=vO_gGTpMtR4 </b> - kobieta spycha go z drogi nie patrząc w lusterko)- druga lekcja- już wiem, że motocykliści giną nie tylko ze swojej winy) miesiąc później pierwsze sztuczki na moto... stoppie, palenie gumy i pierwsze stanięcie na zbiorniku (po trzech miesiącach od zakupu motocykla) => <b>
www.youtube.com/watch?v=rLmKkZi2VCw </b> to wykonałem w drugim sezonie już Honda CBR 600... sezon przejeździłem bezpiecznie ucząc się codziennie czegoś nowego... październik... ginie kolejny kolega mój rówieśnik... mój idol, najlepszy z motocyklistów jakich znałem osobiście <b>
http://www.stuntpoland.eu/threads/4822- ... ch-sercach... </b> (zginął ktoś kto nie miał prawa zginąć kolejna bolesna lekcja... to może zdarzyć się w każdej chwili naszej kariery motocyklowej) przyszła wiosna kupiłem Hondę CBR 3 maja 2008, mała wycieczka z bratem, daję mu kluczyk, sam stoję na poboczu z kolegami i patrzę na brata latającego na jednym kole... też jeździł "już" od roku "doświadczony chłopak" i nagle jeden błąd... shimmy przy zejściu z koła, kłęby kurzu na poboczu, uderzenie, coś leci w powietrzu... to mój brat!!!!!! Rzucam aparat na ziemię i biegnę krzycząc... zdejmuję mu kask... żyje!!... szybko do szpitala... efekt złamane obydwie nogi, miesiąc na wózku i 1,5 roku rehabilitacji... jeszcze brat nie wstał z wózka a dostałem telefon, kolega na jednym kole... kolejny pogrzeb... ;-( po tygodniu przemogłem się i wsiadłem na motocykl (CBR rozbita ale w garażu jeszcze stała RF) od wypadku brata minęło 5 tygodni... do motocykla czuję jeszcze większy respekt... jesień, wyjazd, tylko na stację po paliwo więc nie będę się ubierał... kask, bluza, jeansy i sandały... 300m od domu gleba... RF rozbita ja podrapany...LEKCJA- nawet na 5 min. ubieram kombinezon... minął tydzień... rany podleczone a ja znowu na motocyklu (CBR już po remoncie)... od tego czasu minęło 2,5 roku ja jeżdżę brat jeszcze nie... czeka go ostatnia operacja... będzie jesienią...
A teraz morał... pomyśl co muszą czuć przez ten czas moi rodzice. cały czas się boją i choć na początku było ciężko to z każdym kilometrem, dniem godzili się z tym... teraz mama mi kibicuje a tata pomaga czasami w naprawach (nadal nie dokłada pieniędzy- w sumie już i tak nie musi bo zarabiam i mnie stać) ale wiem jedno... cały czas się o mnie boją... mimo, że zbliżam się do 30stki nie mieszkam z rodzicami bo mam własne mieszkanie ale ich strach pozostał... teraz boi się też teściowa... trudno... trzeba wykonać jeden telefon więcej, że dotarłem do celu

Nie dziw się, że rodzice nie chcą Ci dołożyć do motocykla, to miłość do Ciebie ich paraliżuje... ale jak będziesz konsekwentny i dojdziesz do własnego moto to będą się cieszyć z Tobą...
Jesteś rozsądnym chłopakiem (sądząc po tekście) i oni to wiedzą ale pamiętaj "Adrenalina uzależnia" i nie wolno dać jej zawładnąć umysłem... po prostu obiecaj sobie, że jak przestaniesz się bać jazdy (stracisz respekt) to sprzedasz motocykl... ja cały czas się boję, mam kontrolkę w głowie i zamykam manetkę wcześniej niż trzeba (co nie przeszkadza czasami śmigać 240km/h albo wykonywać dziwne ewolucje- stunt pasja cały czas działa)... dzięki temu nadal jeżdżę bez poważnych kontuzji... czego i Tobie życzę...
Jeszcze jedno, na początek nie wywalaj 7-8 tys na moto, jeśli ma być 125 kup NSR za 3000 a resztę przeznacz na dobry strój kombinezon, kask rękawice i buty...
PS marzenia, które sam zrealizujesz i na które odpowiednio długo czekasz lepiej smakują... ;-)
Pozdrawiam i sorry za tak długą opowieść... tak jakoś dobrze się stukało...